sobota, 11 stycznia 2014

Rozdział I

   - Hej! - krzyknęła Susan. Zerknęłam jeszcze raz w miejsce, w którym stał Jake lecz już go tam nie było.
   - Cześć. Co tam? - zapytałam uśmiechając się.
   - Słabo. Dostałam dwójkę z niemieckiego.
  - Nie rozumiem, jak możesz się go uczyć! To taki brzydki język. Nawet ''kocham cię'' brzmi jak rozkaz rozstrzelania. Francuski, to jest opcja! - rzeczywiście, lubiłam francuski. Na pewno był dużo lepszym rozwiązaniem niż niemiecki.
   - Rzecz w tym, że się go nie uczę - rzekła rozśmieszając mnie. - Ale masz rację.
   - Jak zawsze.
  - Witajcie moje drogie panie - zaśpiewał Logan. Jeszcze jego mi tu brakowało. Pieprzone gołąbeczki. Chyba nie mam dziś ochoty z nimi rozmawiać. Z nimi, w sensie nimi.
   - Witam i żegnam mój drogi bracie. Pa. - Powiedziałam oddalając się. Nawet mnie nie zatrzymywali. Z jednej strony im się nie dziwię, ale z drugiej strony ile można? Jestem samowystarczalną kobietą, która nie potrzebuje pomocy i wsparcia innych! Phi, brata i przyjaciółki też! Jestem naczelnym wodzem świata. Tak właśnie myślałam idąc korytarzem w stronę sali 219.
    - Au... Uważaj co robisz - syknęłam, gdy za rogiem wpadł na mnie jakiś chłopak.
   - Ooo. Przepraszam bardzo, Savanno - powiedział Jake. No tak? Na kogo innego mój nieszczęsny los mógł mnie popchnąć, skoro nie na niego? Muszę być cholernie inteligentna skoro mam takiego pecha.
    - Przepraszam, ale śpieszę się na lekcje.
    - Poczekaj - rzekł łapiąc mnie za nadgarstek. - Dlaczego tak bardzo mnie unikasz?
    - Nie znam cię. To byłoby dziwne gdybym nie znając cię podeszła i zaczęła gadać o jakichś głupotach.
    - Tak, tak. Tyle, że ty mnie wyraźnie unikasz. Jakbym był parzącym cię ogniem.
  - Przepraszam, ale nie rozumiem, dlaczego ci zależy. Jak już mówiłam, nie znamy się. Nie widzę problemu... Śpieszę się, do zobaczenia.-powiedziałam mając nadzieję, że ów zobaczenie nie będzie miało miejsca. Czułam na sobie jego przenikliwe spojrzenie i chciałam jak najszybciej wydostać się spod niego.
   Resztę lekcji spędziłam myśląc, jak zawsze. Planowałam sobie resztę dnia. Musiałam pomóc dzisiaj w schronisku i przygotować się na dwie jutrzejsze prace klasowe. W międzyczasie dobrze byłoby dostarczyć pieniądze, które udało mi się uzbierać, do domu dziecka w pobliżu mojego domu. Miałam strasznie dużo pracy, a już w weekend powinnam poprowadzić kolejną, dużą akcją charytatywną.
   Wyszłam ze szkoły i tak jak miałam w planach, wsiadłam w autobus kierując się w stronę schroniska ''Zwierzęca sfora''. Pan Goldman potrzebował mnie, bo złapali dzisiaj nowego, ponoć bardzo agresywnego psa. To jedyna osoba, która wie o moich licznych ,,darach'', że tak to ujmę. Potrafię poskromić nawet najbardziej niebezpieczne zwierzę. Można mnie właściwie nazwać zaklinaczem zwierząt. 
   W schronisku pomagam już od dawna. Mając osiem lat zaczęłam przynosić tam koce i karmę, mając czternaście pomagałam w organizowaniu akcji, a mając 16 zaczęłam tam pracować. Po prostu sprzątam, wyprowadzam na spacer, zachęcam do adopcji.
   Mniej więcej po sześciu miesiącach pomagania tam, pan Goldman zauważył zmianę w zachowaniu zwierząt po moich wizytach. Potrafiłam zrobić z nimi co chciałam. Uspokoić, albo wzburzyć.
    Nie wie o tym nawet mój ojciec, ale chyba obawia się tego. Nigdy mi nie powiedział, że takie zdolności mogą być w ogóle prawdą, czy chociażby, że wystąpiły w mojej rodzinie. Mam wrażenie jednak, że mama, która piętnaście lat temu zaginęła, była obdarowana tymi samymi zdolnościami. Zaginęła... Została po prostu porwana. Mój tata nigdy mi tego nie powiedział, chyba nie chce bym miała styczność z tym dziwnym, nadprzyrodzonym światem. Ale mam, chcąc czy nie chcąc. 
    Boję się powiedzieć mu o tym. Po prostu nie chcę go martwić, a wiem, że i tak żyje w strachu, że jego najukochańsza córka te dziwactwa mogła odziedziczyć. Jest przestraszony, że mnie też mu ktoś zabierze. Teraz chociaż ma nadzieję, że może jednak wszystko jest normalnie. Podjęłam już decyzję, że powiem mu prawdę w najbliższym czasie. Mam dosyć jego dyskretnych zerknięć na mnie, gdy tylko się zdenerwuje. Jakby się bał, że spojrzeniem podpalę cały dom, czy pozabijam każdego kto spojrzy mi w oczy. 
    Chociaż Logan jest normalny. On już dawno by się wygadał, gdyby miał cokolwiek nieprzeciętnego. Ciężko jest panować nad tymi zdolnościami. Szczególnie gdy ma się tak częste jak ja zmiany nastroju i wręcz depresyjne momenty. I gdy tak bardzo denerwują cię inni ludzie. Czasem masz ochotę jakoś im dopiec, a najgorsze jest to, że ja mogę to zrobić bez problemu. Spojrzeniem potrafię również sprawić ból. Pomimo tego, że myślę, że tak chce, to wcale tak nie jest i choć próbuję się kontrolować, jakaś nieujarzmiona część mojego umysłu po prostu krzywdzi. Kolejna komiczna sytuacja, bo przy tym wszystkim jestem wolontariuszką gdzie się tylko da. Bardzo lubię pomagać innym i rozmawiać z tymi, którzy okazują ci wdzięczność, są mili, uprzejmi.
    Wychodząc do ludzi, bardzo ich lubię. Wszystkich. Śmieję się, jestem wręcz duszą towarzystwa. Gdy jestem sama, nachodzi mnie duża doza pesymizmu, a ludzi jako ludzi mam dość. Nie potrafię jednak wskazać poszczególnej osoby, która tak bardzo mi się naprzykrza, bo takiej nie ma. Tak jak bym skazywała cały gatunek ludzki na upadek, nie mając nikogo konkretnego na myśli. Zaprzeczam sama sobie... I jakoś nie potrafię sobie z tym poradzić. Właściwie i tak jest lepiej niż było.
     Jeszcze rok temu byłam wielką optymistką. Dla ludzi obcych nadal wydaję się być osobą zawsze wesołą. Zresztą dla większości bliskich również. Po co mam im się wyżalać i psuć idealną wizję ich świata? Ale tak naprawdę od trzech miesięcy mam bardzo pesymistyczne myśli. Ostatni tydzień jest, jakby, lepszy. Jestem bardziej szczęśliwa nie tylko przy ludziach, ale i sama. Po prostu postanowiłam, że będę widzieć świat w superlatywach, jak wcześniej i jest coraz lepiej.
     To nie tak, że mówiąc o ludziach jak o debilach komuś życzę źle, wręcz przeciwnie. Po prostu ludzie mnie denerwują. Podejmują często decyzje, których nie rozumiem. Denerwuje mnie ich nietolerancja i egoizm. Jak już wspomniałam mówię o gatunku, a nie o kimś konkretnym.  Nawet nie umiem tego opisać...
     Gdy w końcu wróciłam do domu, nauczyłam się na jutrzejsze testy i poćwiczyłam, mogłam w końcu zjeść kolację. Usiadłam z płatkami miodowymi przed komputerem, by sprawdzić czy nie mam żadnych ważnych wiadomości. Miałam dwie dotyczące różnych akcji, oraz jedną od Jake'a.
  Nie chciałam jej czytać, bo przeczuwałam, że jakikolwiek kontakt z nim przyniesie bardzo złe konsekwencje. Wolę się trzymać jak najdalej od tego chłopaka. Można powiedzieć, że trochę za dużo wiem, czym może się zajmować. I czym zajmuje się jego ojciec.
    Zaginięcie mojej matki nie przeszło mi koło nosa. Jest to sprawa, którą poprzysięgłam sobie rozwiązać i zrobię to. Mogę nawet rzecz, że mam już pewien trop. Jake'a Snowbarda, pewnego bruneta który chodzi ze mną do szkoły i jakoś dziwnie zależy mu na kontakcie ze mną.

   Miałam nie pisać w narracji pierwszoosobowej, bo drugiego bloga tak nie piszę, a jednak. Może mi to niedługo przejdzie, póki co jakoś tak. Zapraszam do czytania i wyrażania opinii.:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz